Żyjemy w kulturze oczekiwania na raj. Tak programuje nas religia, a pośrednio symbolika zawarta we wszelakich publikacjach papierowych i audiowizualnych, do których archetyp nieba (raju) przeniknął bardzo silnie i trwale. Pragniemy go, marzymy o nim i przez to staramy się mniej lub bardziej postępować „dobrze”. Cokolwiek to znaczy, bowiem „dobrze” dla jednego zawsze może być tym co jest „źle” dla kogoś innego.

Nie ma przecież uniwersalnych, totalnych i globalnych (ponad podziałami politycznymi, terytorialnymi i religijnymi) definicji dobra i zła, a to wyklucza jednoznaczne ich istnienie w ogóle. Względność. Einstein. Wszystko przecież zależy od kontekstu i okoliczności.

Nasze patrzenie na raj zdaje się być jednak mocno bezrefleksyjne, naiwne, wręcz infantylne. Czego właściwie się tam spodziewamy? Nasz mózg rozpoznaje jedynie to, co już zna. Co więc miałoby być w niebie? Pewnie jak tu na ziemi: lądy, morza, oceany, góry, płazy, gady, ryby, ludzie itd. Czego innego możemy się tam spodziewać, skoro nasz mózg potrafi przywołać jedynie znane obrazy, ich twórcze i kreatywne kombinacje oraz wariacje, względnie nieznane ich połączenia – jakieś hybrydy. Oczywiście możemy fantazjować bez końca i spodziewać się w raju koni z ludzką głową, kosmitów dysponujących wehikułem czasu, przechadzającego się po ogrodzie trójkąta z okiem obdarzającego swą mocą wszystkich wokół, fontanny z Coca – colą oraz McDonalda z wegańskim jedzeniem. Czy to ma konstruować nasze niebiańskie, upragnione za życia szczęście?

Jest pewien mały problem. Jak się zdaje nikt nam nie obiecywał i nie obiecuje, że do nieba trafimy inni niż jesteśmy. W końcu czujemy się mocno zrośnięci ze swoją tożsamością i wydaje się, że chcemy trafić do nieba tacy jak jesteśmy tutaj – w czasie ziemskiego żywota. Zresztą na niebo trzeba sobie zapracować tu na ziemi – właśnie dobrymi uczynkami. Chyba nie liczymy na to, że jakaś boska istota – Bóg, albo św. Piotr, czy też inny strażnik bram tego czy tamtego nieba – dotknie czarodziejską różdżką naszej głowy i powie „jesteś teraz duchem – wolnym o wszystkiego tego, co kształtowało twoją tożsamość na ziemi oraz wolny od ograniczeń ciała, które było tylko iluzją”. Na pewno nie liczą na to ci, którzy do swej fizyczności oraz tożsamości (w tym przekonań) są przywiązani – dla nich taki raj jest nie do pojęcia i nie do przyjęcia. Nie liczą również ci, którzy już w trakcie życia trenują samoświadomość, przeczuwają, że ciało jest tylko wehikułem, po którym porusza się dusza, jej papierkiem lakmusowym i kontrolką sygnalizacyjną. To by oznaczało, że do raju trafiamy tacy jacy jesteśmy zanim znajdziemy się przed jego bramami.

Do czego te rozważania prowadzą, co próbuję powiedzieć? Skoro raj, o którym marzymy będzie tym wszystkim co widzimy i znamy w trakcie naszego ludzkiego życia, nadto my w nim pozostaniemy (przynajmniej mniej więcej) tymi, którymi jesteśmy tutaj, to jaka jest różnica pomiędzy rajem niebiańskim, boskim, a rajem na ziemi – czyli w gruncie rzeczy naszym aktualnym żywotem?

Przecież w raju, którego uczy nas religia będą też inne istoty, w tym inni ludzie, a nadto wszystko to co jest materią naszego świata – morza, lądy, góry, doliny itd. Do tego będzie nam towarzyszyć ta sama świadomość. Co więc ma sprawić, że odczujemy różnicę i nagle staniemy się szczęśliwi, wniebowzięci, duchem napełnieni?

Czy nie jesteśmy naiwni, gdy sądzimy, że w raju nagle zaczniemy podziwiać góry, kochać gwiazdy, wpatrywać się godzinami w przypływy i odpływy, odczuwać szacunek i wdzięczność? Czy nie jest infantylne to, że uważamy, iż nagle – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – przestaniemy oceniać ludzi, żądać by zachowywali się tak jak my chcemy, lekceważyć ich odrębność i indywidualność? Czy rzeczywiście chcemy, aby strażnik bram niebios wykasował, wyczyścił i sformatował nam cały umysł, świadomość, czy jaźń po to abyśmy mogli cieszyć się „rajskością” nieba?

To bardzo ważne pytania. Pokazują, że możemy stworzyć swój raj już na ziemi, nie czekając na śmierć, ewentualne kolejne wcielenia i sąd ostateczny po którym zostaniemy przeniesieni do jakiegoś kurortu w niebie, gdzie wszystko będzie takie jak chcemy, a jednocześnie takie jak chce każdy inny pensjonariusz. To niedorzeczne. Kilkaset miliardów rajów? Takie niebo niczym nie będzie się różnić od świata, w którym jesteśmy. A to prowadzi mnie do wniosku, że żadnego innego nieba nie ma. Już jestem w niebie, w raju i tylko ode mnie zależy, czy z tej świadomości zrobię użytek i zacznę żyć tak, aby moje życie było niebiańskie, czy pozostanę bierny, wręcz ślepy.

I jeszcze na jedną rzecz warto zwrócić uwagę. Raj, który znamy z opowieści biblijnych, to miejsce wolne od podziałów, dualizmu, szatkowania rzeczywistości na części. To kraina wolna od etykiet Adama, który zaczął wydzielać z całości części i je nazywać (np. przydzielając nazwy zwierzętom). A przecież my ludzie jesteśmy specjalistami w tej dziedzinie: dobry – zły, uczciwy – nie uczciwy, mądry – głupi, ciepły – zimny, biały – czarny. Czy czasem nie jest tak, że wystarczy wyzbyć się tej jedynej ludzkiej ułomności, by zrozumieć, że raj jest już, już go dostąpiliśmy? Wówczas dopiero powstanie radość ze zwykłej obecności „tu i teraz”, którą w gruncie rzeczy łączymy z każdym fantazyjnym obrazem raju, który pojawia się w naszej głowie.

Tu i teraz, bez ocen i etykiet to raj, którego tak naprawdę potrzebujemy. To zaś nie wymaga ani śmierci, ani sądu ostatecznego, a wyłącznie pracy, którą każdy człowiek ma obowiązek wykonać. O ile naprawdę chce żyć pełną piersią.

___________________________________________________________________________

Raj – koan

Autor: Maciej Bennewicz

__________________________________________________________________________

– Chciałaby dusza do raju, ale grzechy nie puszczają – powiedział i przydusił rybę, która rozpaczliwie wyrywała się z jego uścisku. – Śliskie diabelstwo wysapał i walnął rybę tasakiem w głowę, ale tak niefortunnie, że ostrze ześliznęło się po rybiej czaszce i trafiło w środek jego kolana.

Zawył z bólu i w tej samej chwili rozluźnił uścisk. To wystarczyło, żeby sporej wielkości sandacz odbił się ogonem od burty i plusnął do wody. Wyciągnął ostrze. Chrupnęło. Przeszywający ból zmienił się w ból obezwładniający, przeraźliwy, potworny. Krwi było mało może dlatego, że trafił w sam środek rzepki kolanowej, w miejsce mało ukrwione. Zwalił się na bok, na mokre deski pomostu i na chwilę stracił przytomność. Gdy się ocknął usłyszał głos.

– Chciałaby dusza do raju, ale diabli nie dają. Albo inaczej – powiedział głos. – Chciałaby dusza do raju, tylko brakuje jej drabiny. Może nawet drabina by się znalazła, lecz z tą nóżką nie wejdziesz, nie dasz rady.

– Pomóż mi, nie mogę wstać – wyszeptał.

– Czyżby było za późno na pomoc? – odpowiedział głos wydobywający się z promienistej postaci. – Najprawdopodobniej zabije cię wstrząs pourazowy. Co prawda do pomostu zbliża się człowiek, ale nie ma przy sobie telefonu, ponadto nie jest zbyt zaradny, więc szanse masz marne. Chciałaby dusza do raju, lecz realia nie pozwalają.

– Kim jesteś, diabłem czy aniołem? – Wyszeptał z coraz większym wysiłkiem.

– Będę kim tylko zechcesz – odpowiedziała postać i poruszyła skrzydłami.

– Czy trafię do raju, jeśli umrę? – spytał człowiek coraz bardziej słabnącym głosem.

– Nie – odpowiedział głos. – Właśnie straciłeś raj, z resztą całkiem bezmyślnie. Sandacz natomiast wrócił do raju, gdy zaznał piekła w twoich rękach.

___________________________________________________________________________

czym są koany?

więcej o koanach

inne koany