Jesteś pewna, pewny siebie? Jeśli zastanawiasz się choć chwilę, nie wiesz czy znasz odpowiedź na to pytanie, to zdecydowanie nie jesteś. Pewność, to pewność, nie zaś wątpliwość, w której pewności przecież brak. Możesz też twierdzić, że masz pewność siebie w gruncie rzeczy jej nie posiadając. W końcu pozory mylą. Pewność siebie można rozumieć co najmniej na dwa sposoby. Można powiedzieć, że są ludzie, którzy sprawiają wrażenie pewnych siebie i są ludzie po prostu pewni siebie. Znasz jednych i drugich.

Pozorant

Pierwsi to pozoranci, których fałszywa pewność siebie w gruncie rzeczy ma za zadanie realizację jednego nadrzędnego celu – ukrycia kompleksów, braku poczucia własnej wartości, nieświadomości własnych cech, niezdolności szczerego zinwentaryzowania swoich zasobów. Udawanie takie jest kosztowne – psychologicznie i materialnie (energetycznie). Niepewny robi wiele, aby świat się nie zorientował kim naprawdę jest.

Przykładowo świetnie się uczy, robi karierę, rewelacyjnie zarabia, odnosi tzw. sukcesy. Domy, mieszkania, ciuchy, samochody, towarzystwo, pozy, miny, aktorstwo. Cudowny mąż, seksowna żona, nowy telewizor, topowy fryzjer, torebka od znanej projektantki, garnitur od znanego projektanta, najdroższe buty prosto z Włoch. No i wykwintni znajomi, którzy grają w tym samym spektaklu, bardzo podobne role, właściwie dublerzy. Ogrom energii zużytej na to, by się podobać innym, tylko z tego powodu, że główny aktor w tym filmie nie podoba się sobie. No i z tego powodu koszt psychologiczny jest ogromny.

Oszukujący przecież wie, że oszukuje. I nie problem w tym, że oszukuje innych, a przede wszystkim w tym, że ma absolutną świadomość, że oszukuje siebie. Wie, że wszystkie te gadżety, życie na pokaz niczego nie zmienią, jednak nie ma też żadnego pomysłu i koncepcji, by znaleźć strategię wyjścia z tego impasu. Toteż ciągle gra, a napięcie pomiędzy „kim jestem”, a „kim udaję, że jestem” rośnie i generuje ból. Ten często jest łagodzony fałszywymi bożkami – seksem, narkotykami, alkoholem, hazardem, czymkolwiek innym co na raty zabija. W końcu życie pozorującego, który nie widzi swojej wartości, jest dla niego bezwartościowe. Im dłużej aktor gra, tym bardziej zasługuje na Oscara, ponieważ wszyscy już wierzą i są przekonani, że jest tak bardzo pewny siebie, wartościowy… tylko nie on. I ten fakt – paradoksalnie – jest wystarczający, by odgrywający pierwszoplanową rolę z przyznania statuetki się wykluczył.

Jest tak, że jedynym człowiekiem, którego wiary potrzebujesz jesteś ty sama, ty sam. I nawet gdy szukasz na zewnątrz – autorytetów, mistrzów, zastępczych ojców i zastępcze matki – to ich poklask i tak nie da ci pewności, że stanowisz unikatową, wyjątkową wartość – dla siebie i dla świata. Trudno uwierzyć komuś w coś, w co się samemu nie wierzy, nawet gdy nadawcą przekazu jest autorytet najwyższej próby.  Właściwie to niemożliwe. Co z tego, że ktoś ci powie, że widzi w tobie przykładowo piękno, skoro ty go w sobie nie widzisz. To twoja wiara decyduje o tym w co wierzysz, nie zaś kogokolwiek innego, niezależnie od tego, jak ważny ten ktoś dla ciebie jest. Dopóki nie uwierzysz w siebie, wiara innych nic ci nie da.

Doskonałym przykładem takiej udawanej pewności siebie może być postać Daryla Van Horna (grana przez Toma Cruise’a) w filmie „Magnolia” z 1999 r. [4]. Na zewnątrz wulkan, kumulacja energii życiowej i seksualnej, przykład przerysowanej, jaskrawej wręcz pewności siebie (w tym znaczeniu nie ekologicznej, krzywdzącej kobiety), a w środku dziecko z ogromnym poczuciem krzywdy, przeżywające poważne procesy psychologiczne z którymi nie ma odwagi się skonfrontować. Dorosłość na pokaz odgrywana przez dziecko, które nie miało możliwości swojego dzieciństwa zamknąć, zakończyć, rozwiązać jego problemów.

Prawdziwa pewność

Drugi typ ludzi – niestety rzadki – reprezentuje „prawdziwą” pewność siebie. To osoby, które wiedzą kim są i po co są. Mają pełną świadomość swoich cech, ograniczeń, tego co ludzkość zwykła nazywać wadami i zaletami. Osobnik wie, że świetnie pływa, ale fatalnie tańczy, lubi kabaret, ale nienawidzi piłki nożnej, jest uprzejmy, ale też bywa konkretny, rzeczowy i bezwzględny w swojej argumentacji. O każdej z tych cech nie tylko wie, ale wszystkie je akceptuje, szanuje, dostrzega. Bez negatywnych ocen, bez samobiczowania. Mówi, jak znany piosenkarz z czerwonymi włosami „jestem jaki jestem”.

Nikt ani nic nie może mu odebrać poczucia własnej wartości, ponieważ prześwietlił się, zinwentaryzował, opisał i wie jak nikt inny kim jest, jaki jest, co może, a czego nie może. Nie ma z tym żadnych problemów. Opinie innych na ten temat są dla niego pretekstem do rozważenia sprawy, nie zaś powodem do złego samopoczucia.

Skąd się takie przekonanie na swój temat w nim bierze? Wydaje się, że kluczowe są dwa czynniki, które mogą występować razem lub osobno. Pierwszy z nich to wychowanie i edukacja, gdzie kluczowymi osobami są z reguły rodzice biologiczni. To oni są w stanie wpoić (czy indukować) małemu, wzrastającemu człowiekowi, że jest doskonały, cudowny, piękny, mądry, wrażliwy, ciepły, dobroduszny, kochany i kochający oraz – co szalenie ważne – zasługujący na wszystko czego pragnie, pomimo naturalnych ograniczeń, którymi został obdarzony przychodząc na świat. Tą drogą połączenia neuronalne młodego człowieka zostają ukształtowane w taki sposób, że gdy dziecko stanie się dorosłym, nie będzie miało wątpliwości co do tego kim jest, jakie jest, ile znaczy, nawet pomimo posiadania pewnych ograniczeń (których nie będzie traktowało jako negatywne wady, a po prostu cechy charakteru takie same jak wszelkie inne). I nie będzie w jego postawie żadnej pychy, dumy, krzywdzącego egocentryzmu, wynoszenia się na ołtarze czy piedestały.

Taki człowiek – gdy ktoś będzie próbował podkopać jego poczucie własnej wartości – sprawę zignoruje, a co najwyżej jedynie przemyśli. On wie przecież od dziecka, kim jest i co znaczy, co jest dla niego możliwe, a co nie. Wiedzę tę aktualizuje wyłącznie mocą własnego wglądu, nie zaś ocen i opinii innych. Wie, że jest jedynym człowiekiem, który może wpłynąć na jakość własnej opowieści na swój temat.

Mało komu jednak udaje się mieć takich wychowawców, rodziców, wzrastać na tak żyznej glebie. Pozostali potrzebują pewność siebie zbudować. Dobrze to czynić w myśl zasady, że miarą prawdy (w tym przypadku pewności siebie) jest skuteczność. Do tego – w moim odczuciu – potrzeba miłości do siebie. Jak uzyskać, wzbudzić miłość do siebie, skoro w dzieciństwie nie zostaliśmy jej właściwie nauczeni? To dość proste – potrzeba znaleźć sobie (i w sobie) powód by się pokochać. Jest to rzecz jasna sprawa bardzo indywidualna. Poczucie i uczucie miłości do siebie mogą się zrodzić w pasji, kreacji, tworzeniu, wysiłku fizycznym, nawykach o charakterze transującym lub na swój sposób hipnotyzujących.

Chodzi o odnalezienie czynności, która daje ci radość z samego faktu obcowania (bycia) w niej, bez potrzeby zwracania na opinie innych ludzi, ich poglądy i przekonania na twój temat. To coś, co sprawia, że gdy to robisz, czujesz się swoim najlepszym przyjacielem, dziękujesz sobie, że jesteś, odczuwasz wdzięczność za akt – czynność, którą sama się obdarowałaś. Niby to miłość do czynności, ale w gruncie rzeczy ów aktywność jest jedynie lustrem, które odbija ciebie, ukazuje ci twoją własną wartość, unikatowość. Zaczynasz myśleć o sobie, że jesteś diamentem, perłą, cudem. Przykładowo to może być taniec, pisarstwo, malarstwo, dyscypliny sportowe, szydełkowanie, kabaret, wędkowanie, gotowanie, modelarstwo, zgłębianie jakieś dziedziny nauki, introligatorstwo itp. Cokolwiek co staje się tobą, a ty tym czymś, co sprawia, że żyjesz i masz pewność, że twoje życie jest największą wartością … w twoim życiu.

I tak stajesz się pewny, pewna siebie i nikt nie jest w stanie ci tej pewności odebrać, gdyż wiesz, że masz coś bardzo swojego, unikatowego, co sprawia, że czujesz się najcudowniejszym i najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Wówczas też zaczynasz rozumieć świat, naturalne ograniczenia każdego człowieka, wynikające z jego specyfiki i indywidualności, talentów i przeznaczenia. W końcu przerobiłaś ten temat osobiście, znalazłaś coś, co cię napędza i ładuje, a jednocześnie wiesz, że są inne aktywności, cechy, sprawy, które w ogóle są poza twoim zasięgiem. Nie katujesz się jednak, że czegoś nie robisz, nie potrafisz, bo znaczenie ma dla ciebie tylko to co robisz, co kochasz i dzięki czemu siebie kochasz. To buduje ciebie i twoją pewność siebie. Wiesz już kim jesteś.

Wystarczy obejrzeć jakikolwiek talent show by takie osoby zobaczyć. Czasem przychodzą z ogromną skromnością, która nie ma nic wspólnego z brakiem pewności siebie. Taką pewność siebie miał Freddie Mercury w obrazie „Bohemian Rhapsody”, gdy w jednej z pierwszych scen proponuje na backstage’u przyszłym muzykom zespołu Queen pisanie tekstów piosenek, a ostatecznie i śpiew w zespole (choć tę pewność z czasem utracił, by ostatecznie w końcowych scenach filmu uzyskać ją ponownie i bezpowrotnie, na wsze czasy, z przekroczeniem granic życia).

Pewnie sposobów na zdrową pewność siebie – czyli w gruncie rzeczy obdarzenie się miłością i zaufaniem, świadomość własnej wartości i ograniczeń – jest więcej, jednak sam potrzebujesz je znaleźć, aby to, czego nie zdołałeś otrzymać w dzieciństwie, stało się twoją codziennością, prawdą o tobie. Pamiętaj jednak, że w bierności i z bierności nic nie wyrośnie, żaden kwiat. Nawet lotos potrzebuje podłoża.

____________________________________________________________________________

Pewność – koan

Autor: Maciej Bennewicz

Nie opowiadałem ci jeszcze o tym, ale historia jest znakomita. Tego dnia miałem ważne spotkanie biznesowe z kluczowym klientem. Na trasie korek, w mieście jeszcze większy. W samochodzie wypiłem poranną kawę, oczywiście powiększoną za złotówkę do rozmiarów XXL. Taka promocja. W domu, do jajecznicy, też wypiłem kawusię i jeszcze soczek.

No i oczywiście zachciało mi się siku. Najbliższa stacja 3 kilometry. Ani krzaczka, ani pobocza. Korek, nie ma jak zjechać. Po bokach betonowe zapory i stalowe barierki. Im bardziej myślę o sikaniu tym bardziej chce mi się sikać – znasz to. W końcu przyjeżdżam na stacje benzynową. Niestety. Awaria. Przepraszamy. Toalety nieczynne. Podjąłem rozpaczliwą decyzję, trudno – sikam pod płotem. Stanąłem jakoś z boczku. Co za ulga. Już kończę, gdy nagle słyszę tuż za mną:

– Obywatelu, co wy robicie? W miejscu publicznym oddajecie mocz?

Odwróciłem głowę starając się utrzymać strumień w jednym miejscu, przed sobą, ale gdzież tam – wiatr, ruch, skręt tułowia. Oczywiście oblałem sobie spodnie a w następnej chwili buty. Jasny garnitur i welurowe mokasyny. Plama straszna. Patrzę a za mną, właściwie już przede mną, trochę z boku stoi policjantka w mundurze, z drogówki chyba. Stoi i patrzy – to na mnie, to na strumień, który powoli zaczął zanikać, to znów na mojego penisa.

– Mandat będzie – stwierdziła. –  Dowód osobisty poproszę obywatelu.

– Nie mam – stwierdziłem buńczucznie usiłując zapiąć rozporek i lustrując straty w garderobie. Okropna myśl przyszła mi do głowy: jak ja się teraz pokażę na spotkaniu? Nie ma mowy, żebym zdążył, nawet jeśli teraz pojadę do jakiegoś sklepu, nie mówiąc o pralni. Przez głowę przelatywał mi kalejdoskop pomysłów i przestróg w rodzaju: Nigdy więcej jasnych garniturów, nigdy więcej kawy, koniecznie zabierać zapasowe ubranie i termu podobne.

– Radzę dobrze poszukać dowodu – usłyszałem – bo inaczej potrwa to znacznie dłużej, na komisariacie – dodała.

Uległem, poległem w całości. Na nic się zdały moje tłumaczenia, że korek, awaria toalet, kawa. Stałem na wietrze przed radiowozem w obszczanym garniturze i cierpliwie znosiłem tak zwane wykonywanie czynności przez patrol. Na domiar złego rzuciłem, nie wiem, po co: czy pani aspirant każe mi jeszcze po sobie posprzątać, jak po psie.

Zanim ugryzłem się w język mina policjantki wskazywała jednoznacznie co myśli o krnąbrnych obywatelach. Od tej chwili patrol wyjątkowo ociągał się w dalszych czynnościach, klikaniu w komputer nie było końca, poszukiwanie bloczka mandatowego zajęło im dobre kilka minut. Rzecz jasna na punktualny przyjazd na spotkanie nie miałem najmniejszych szans.

I jaki morał z tej opowieści, spytasz? Jak stoisz w obszczanym garniturze obok radiowozu to nie udawaj kozaka, bo twoja pewność siebie znika do zera.

__________________________________________________________________________

inne koany

więcej o koanach

Maciej Bennewicz – Dyrektor programowy Instytutu Kognitywistyki, kształci zawodowych coachów oraz pasjonatów rozwoju osobistego. Menedżer, socjolog, pisarz, coach. Wykłada coaching i mentoring w Bennewicz Instytut Kognitywistyki. Był prezesem EMCC Poland, wykładał w SWPS, na UW, ALK, WSM, prowadził psychoterapię indywidualną i grupową, program w TVP1 pt. „Ja”. Autor podręcznika „Coaching i mentoring w praktyce”, poradników rozwoju osobistego, powieści, książeczek dla dzieci – zajrzyj do księgarni

Main photo by Alora Griffiths on Unsplash